Tym razem trafiłam do Meksyku… Co motywuje mnie, by podróżować i być stale w ruchu...? Dlaczego ryzykuję? Dlaczego piszę? I co robię, że spotykam na swojej drodze tak cudownych ludzi? Odpowiedzi na te czy inne pytania znajdziecie, śledząc mojego bloga… Razem ze mną uwierzycie, że niemożliwe jest możliwe, a marzenia się spełnia! Zapraszam serdecznie, Aleksandra Grzymkowska

wtorek, 26 maja 2015

Pokochaj swoje szczęście. I za wszelką cenę walcz.

Dzień jak co dzień. Paskudny alarm w telefonie, krótka modlitwa, potem „raz, dwa, trzy…” i wstałam. Miałam wrażenie, że gdy brałam w jedną dłoń komputer i telefon, a w drugą pustą szklankę po wodzie, i schodziłam do kuchni, miałam jeszcze zamknięte oczy. Taki sposób na dosypianie. Na szczęście przemierzany setki razy w ciągu dnia dystans pomiędzy sypialnią a kuchnią był już tak dobrze zapamiętany w mojej głowie, że prawdopodobieństwo upadku ze schodów było jak jeden do miliona. Znalazłam się w kuchni, gdzie nieprzyzwoicie leniwymi ruchami przygotowałam śniadanie i włączyłam ekspres do kawy. Zanim przeszłam do jadalni, wrzuciłam brudne ubrania do pralki i nastawiłam pranie. Kobieta, nawet gdy jest nieprzytomna, dbanie o dom i domowników ma ewidentnie automatycznie zaprogramowane. To tak na marginesie.


Wnet obudziłam się. Teraz już na sto procent jestem pewna, że porzuciłam beztroskie bujanie w obłokach. Zresztą moje ciało również zapomniało o śnie. Wylałam na siebie filiżankę gorącej kawy… Szybko zdjęłam piżamę i wrzuciłam na siebie szlafrok. Usiadłam przy stole, na którym leżały moje książki, stos karteczek samoprzylepnych, na jakich zapisuję, co powinnam zrobić, komputer i pudełeczko z długopisami. Niespodziewanie poczułam, że moje ręce zrobiły się zbyt ciężkie, by zacząć pracować, a mój umysł jakby powiedział „nie, zmęczona jesteś”. Czy byłam? W trakcie maratonu, który trwa od „x” czasu i pewnie trwać będzie w nieskończoność, każdego dopadłoby zmęczenie, niechęć, poirytowanie czy złość. Naturalna reakcja… Niestety.


Są w życiu momenty, że przychodzi dziwne uczucie. Chwyta za gardło i  jednej sekundzie tak mocno ściska, że człowiek ma wrażenie, iż za chwilkę się udusi. Że to koniec czegoś, co chcielibyśmy, by trwało wiecznie. Bo jeszcze przed chwilą byliśmy na dobrej drodze, na tej, którą powinniśmy kroczyć. Wszystko, co się wokół działo, pchało do przodu. „Idź… No, idź…” – sekundę wcześniej ktoś siedział koło ucha i w kółko powtarzał. A może Ty tak masz, że w trakcie wręcz euforycznego biegu, biegu po pewne zwycięstwo, całkowicie znienacka wyrasta z ziemi mur. I nigdy się zatrzymasz, nie zdążysz. Tak rąbniesz głową w betonową przeszkodę, że migiem zapomnisz, po co wystartowałeś i do czego tak pędziłeś…


Bardzo podobne przypadki. Każdy przynosi taki ucisk, że przez gardło do płuc swobodnie nie dociera powietrze. Przez pewien czas szybkim krokiem maszerujesz od kąta w kąt próbując ustabilizować kołatające serce i szybki wręcz duszący oddech. Nie pamiętam, co wpełzło do moich myśli, co sprawiło, że się przestraszyłam, że poczułam ból, jakiś niewyobrażalnie wielki żal do samej siebie, a potem do świata… Ale szybko odnalazłam nieprzyzwoitą zawziętość i przypomniałam sobie, co sprawia, że się nie poddaję. Uwierz, Ty też masz siłę! Oczywiście, że ją masz. Nie mniejszą niż moja. Teraz czujesz uścisk na klatce piersiowej? Ktoś podciął skrzydła? Podstawił nogę? Popchnął, byś upadł? Nie odpuszczaj! Podnieś się i otrzep. Nade wszystko pokochaj swoje szczęście, które przecież jest tak blisko. I za wszelką cenę walcz. 


Ze szczególną myślą dla mojej, ostatnio wręcz ogromnej, inspiracji…


1 komentarz: