Wzięłam
kolejny kęs sałatki owocowej. Tym razem trafiłam na coś kwaśnego i automatycznie
zmrużyłam oko. Po chwili uśmiechnęłam się mimowolnie. Podczas śniadania
wróciłam myślami do mamy, taty i siostry – do najwspanialszego domu na świecie,
jaki od początku wspólnie tworzymy. Ale dziś jest Meksyk, w dosłownym tego
słowa znaczeniu. Wszystko inne, niepoznane jeszcze i nadal niewiadome… Czy zdążyłam
już zatęsknić? Wydaje mi się, że natłok nowości, sytuacji bądź osób nie daje
wolnej przestrzeni dla tęsknoty. Oczywiście pozostaję myślą przy tych
wszystkich, którzy są tam, a nie ze mną tutaj.
Mimo pewnego rodzaju podniecenia, związanego z obecnością w nowym miejscu, niedzielę pragnęłam spędzić po swojemu – tak, jak nauczyła mnie tego mama. Dziś najważniejszy był wspólny posiłek, chwila dla siebie i modlitwa. Jak się później okazało, plan był dobry, a jego realizacja nietrudna. Nowo poznani znajomi zorganizowali samochód, i udaliśmy się na wycieczkę połączoną z obiadem. Nie pytałam, gdzie dokładnie jedziemy. Dość kręta droga, prowadząca w górę, z postawionymi co kilkanaście metrów krzyżami, zdradziła jednak dokąd zmierzmy – Cristo de las Noas, druga co do wielkości figura Chrystusa w Ameryce Łacińskiej.
Zaparkowaliśmy auto. Wyszłam i stanęłam jak osłupiała. Ogarnął mnie stan przyjemnego ożywienia. Poczułam się w pełni szczęśliwa. Odwróciłam głowę i spojrzałam na niekończącą się panoramę wyblakłego miasta… Ścisnęłam swój amulet, który od początku trzymałam w garści, chcąc znaleźć moment tylko dla siebie. Podeszłam do barierki. Najbliżsi – miłość… Moje życie, walka, cierpienie, radość i wygrana – wiara. I nadzieja – ta na pomyślny każdy następny dzień. Posłuchajcie, to, co nie jest widoczne dla oczu, zawsze jest widoczne dla naszych serc. Bez względu kiedy i gdzie jesteśmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz