Dzień jak co dzień. Paskudny alarm w telefonie, krótka
modlitwa, potem „raz, dwa, trzy…” i wstałam. Miałam wrażenie, że gdy brałam w jedną dłoń komputer i telefon, a w drugą pustą szklankę po wodzie, i
schodziłam do kuchni, miałam jeszcze zamknięte oczy. Taki sposób na dosypianie.
Na szczęście przemierzany setki razy w ciągu dnia dystans pomiędzy sypialnią a
kuchnią był już tak dobrze zapamiętany w mojej głowie, że prawdopodobieństwo
upadku ze schodów było jak jeden do miliona. Znalazłam się w kuchni, gdzie nieprzyzwoicie
leniwymi ruchami przygotowałam śniadanie i włączyłam ekspres do kawy. Zanim
przeszłam do jadalni, wrzuciłam brudne ubrania do pralki i nastawiłam pranie.
Kobieta, nawet gdy jest nieprzytomna, dbanie o dom i domowników ma ewidentnie automatycznie zaprogramowane. To tak na marginesie.
Wnet obudziłam się. Teraz już na sto procent jestem pewna,
że porzuciłam beztroskie bujanie w obłokach. Zresztą moje ciało również zapomniało o śnie. Wylałam na siebie filiżankę gorącej kawy… Szybko zdjęłam piżamę i
wrzuciłam na siebie szlafrok. Usiadłam przy stole, na którym leżały moje
książki, stos karteczek samoprzylepnych, na jakich zapisuję, co powinnam
zrobić, komputer i pudełeczko z długopisami. Niespodziewanie poczułam, że moje
ręce zrobiły się zbyt ciężkie, by zacząć pracować, a mój umysł jakby powiedział
„nie, zmęczona jesteś”. Czy byłam? W trakcie maratonu, który trwa od „x” czasu
i pewnie trwać będzie w nieskończoność, każdego dopadłoby zmęczenie, niechęć, poirytowanie
czy złość. Naturalna reakcja… Niestety.
Są w życiu momenty, że przychodzi dziwne uczucie. Chwyta za
gardło i jednej sekundzie tak mocno
ściska, że człowiek ma wrażenie, iż za chwilkę się udusi. Że to koniec czegoś,
co chcielibyśmy, by trwało wiecznie. Bo jeszcze przed chwilą byliśmy na dobrej
drodze, na tej, którą powinniśmy kroczyć. Wszystko, co się wokół działo, pchało
do przodu. „Idź… No, idź…” – sekundę wcześniej ktoś siedział koło ucha i w kółko
powtarzał. A może Ty tak masz, że w trakcie wręcz euforycznego biegu, biegu po
pewne zwycięstwo, całkowicie znienacka wyrasta z ziemi mur. I nigdy się
zatrzymasz, nie zdążysz. Tak rąbniesz głową w betonową przeszkodę, że migiem
zapomnisz, po co wystartowałeś i do czego tak pędziłeś…
Bardzo podobne przypadki. Każdy przynosi taki ucisk, że
przez gardło do płuc swobodnie nie dociera powietrze. Przez pewien czas szybkim
krokiem maszerujesz od kąta w kąt próbując ustabilizować kołatające serce i
szybki wręcz duszący oddech. Nie pamiętam, co wpełzło do moich myśli, co
sprawiło, że się przestraszyłam, że poczułam ból, jakiś niewyobrażalnie wielki
żal do samej siebie, a potem do świata… Ale szybko odnalazłam nieprzyzwoitą
zawziętość i przypomniałam sobie, co sprawia, że się nie poddaję. Uwierz, Ty
też masz siłę! Oczywiście, że ją masz. Nie mniejszą niż moja. Teraz czujesz
uścisk na klatce piersiowej? Ktoś podciął skrzydła? Podstawił nogę? Popchnął,
byś upadł? Nie odpuszczaj! Podnieś się i otrzep. Nade wszystko pokochaj swoje
szczęście, które przecież jest tak blisko. I za wszelką cenę walcz.
Ze szczególną
myślą dla mojej, ostatnio wręcz ogromnej, inspiracji…
Jest Pani Aniołem!
OdpowiedzUsuń